Miała być wisienka na torcie…
Sezon oficjalnie zakończyłem biegiem we Wrocławiu okraszony życiówką a tu nagle pojawiła się możliwość startu 5 dni później znowu na dystansie 10 km w Gubinie. Czułem po Wrocławiu, że stać mnie na więcej niż 39:54 ponieważ tamten start był dwa dni po przebiegniętym przeze mnie półmaratonie w Świdnicy, co diametralnie rzutowało na moją wydolność a właściwie zmęczenie mięśni. Zatem… nie zastanawiałem się długo i ruszyłem na zachód…
Wszystko wróżyło sukces, dyspozycja dnia, pierwsze kilometry to był mój dzień… no prawie.
Pomyliliśmy trasę 😤😠 NIEOZNACZONĄ!!! Na pierwszym okrążeniu (czerwona wersja). Na drugim okrążeniu pojawił się pan porządkowy i pobiegliśmy prawidłowo (zielona strzałka). Nie było tu mojej winy, po prostu pobiegłem za wszystkimi co ciekawe grupa biegaczy będąca kilka metrów za mną pobiegła prawidłowo, gdybym zaczął wolniej, minimalnie wolniej….
W efekcie dodaliśmy sobie dokładnie 150 metrów przeliczając na sekundy u mnie to dokładnie 36 sekund a na mecie miałem 40:25… byłby rekord… Tym bardziej, że będąc świadomym błędu odechciało mi się biec po 4 km i wprawdzie walczyłem to… nie miałem szans.
Szkoda ale przynajmniej wiem na ile mnie stać… Może jeszcze kiedyś pobiegnę szybko….
Ps. Bieg był graniczny polsko-niekiecki. Nie wiem czy to istotne ale to było po niemieckiej stronie… DYWERSJA??? 😂🤣😂 Po polskiej było ok… Panie Premierze… 😉
Teraz to już naprawdę KONIEC SEZONU!!! Niezwykłego sezonu muszę popełnić o nim osobny wpis…